Przybywając na Spa-Francorchamps spodziewaliśmy się wielkich emocji od pierwszych metrów do samego finiszu i absolutnie się nie zawiedliśmy. Wszystko zaczęło się już w czasówce, gdzie znów ujrzeliśmy kapitalną batalię 4 muszkieterów i tak jak w Wielkiej Brytanii, 2 czołowe linie zamknęły się w 1 dziesiątej sekundy! Pierwsze pole startowe ponownie zgarnął Piotr Stachulec i spokojnie utrzymywał prowadzenie. Wydawało się wręcz, że cały wyścig rozgrywa się pod jego dyktando, a zwycięstwo jest tylko kwestią ukończenia zmagań.
As Mclarena otworzył po pit stopie 4 sekundową przewagę nad grupą pościgową złożoną ze Stachury, Łukomskiego, Zamaro oraz Morawiaka. Choć jechał rewelacyjnie, bezbłędnie, jak sam przyznał – to był najlepszy wyścig, jaki tylko mógł przejechać, zwycięstwa nie udało się odnieść. Na pocieszenie Piotr nie dał zrzucić się z podium, ale na konferencji było czuć od niego ogromne rozgoryczenie.
Stachulec przed samą metą został przyćmiony przez nowe gwiazdy Ferrari i Alpha Tauri. Kamil Stachura i Szymon Łukomski po raz kolejny pokazali jak ważna w motorsporcie jest współpraca i dzięki wymianie pozycji niemal co okrążenie na prostej Kemmel, zdołali dopaść urzędującego mistrza. Ostateczną batalię wygrał Stachura, jednak drugie miejsce i 18 oczek wystarczyło, aby Łukomski z powrotem został liderem klasyfikacji generalnej!