Samymi ulicami człowiek nie żyje, nawet jeżeli nazywa się Kacper Trzmiel. Zawodnik Williamsa zaprezentował swe nietuzinkowe umiejętności we wczorajszym Grand Prix Japonii, walcząc w kwalifikacjach o najwyższe lokaty. W wyścigu Kacpra dopadł jednak najtrudniejszy z rywali – pech.
Jakub Pres (SOL News) – Los Cię dzisiaj nie oszczędzał. Najpierw wjechał w Ciebie Mateusz Bluszcz, a w drugiej części rywalizacji miałeś kolizję z Antonim Sokołowskim. Jak z Twojej perspektywy wyglądały incydenty na Suzuce?
Kacper Trzmiel (Williams) – Już po pierwszej kolizji wiedziałem, że skończę bez punktów. Incydentu z Mateuszem to po prostu niefart – kontakt był minimalny, wręcz nie poczułem żadnego uderzenia. Dopiero gdy bolid poleciał na bandę, zorientowałem się, że coś jest nie tak. W walce z Sokołowskim z kolei spróbowałem pojechać agresywnie. Antoni zostawił mi miejsca na styk, ale i tak doszło do lekkiego kontaktu, przez który się obróciłem. Były to jednak incydenty wyścigowe.
JP: Twoja wczorajsza postawa to dla wszystkich niemałe zaskoczenie. Pomijając obiekty uliczne, w obecnym sezonie zapunktowałeś jedynie we Francji. Co sprawia, że na “otwartych” torach nie jesteś w stanie odblokować pełnego potencjału?
KT: Może na ulicach jestem dla rywali za szybki i nie mają kiedy się ze mną zderzyć? Wracając do pytania – Ten medal ma dwie strony. Po zwycięstwie w Monako straciłem werwę, którą miałem na początku sezonu. Zacząłem mniej ćwiczyć i minimalne błędy jak w Portugalii, pozbawiały mnie dobrych punktów. Na początku sezonu było dużo pecha, z kolei na Silverstone i Spa bardzo źle się czułem i nie umiałem zapanować nad bolidem. We wczorajszym wyścigupopełniłem błąd na decydującym okrążeniu w Q3. Jedna chwila zmieniła cały wyścig.